Główny badacz w maju 2006 roku, po naradzie z kolegium naukowym Placówki 005, podjął decyzję o zbadaniu, w jakim stopniu możliwe jest wpłynięcie na rzeczywistość adaptowaną przez testerów RPC-PL-009. W związku z wyczerpaniem potencjału badawczego, przekonaniem kolegium naukowego o impasie w rozwoju wiedzy o artefakcie, a także nadchodzącą koniecznością zamknięcia jałowego projektu badawczego i przeniesienia obiektu do placówki magazynowej zaplanowano trzy eksperymenty o charakterze ingerencji, czyli testów polegających na wpłynięciu na przebieg zjawiska, które mogą ujawnić ewentualne ścieżki dla badań poznawczych. Dwa pierwsze eksperymenty uznano za zakończone niepowodzeniem. Trzeci natomiast opisano w formie transkryptu z ustnego sprawozdania testera.
Ingerencja 3. z 3
Cel: Uratowanie życia RPC-PL-009-1
Przedmiot: RPC-PL-009
Podmiot: [UKRYTO]], chirurg polowy z wieloletnim doświadczeniem w służbie medycznej w Mobilnej Drużynie Specjalistycznej Romeo-7.
Nadzór: [UKRYTO], starszy badacz
Daty i czasu: 27.11.2006 r., 11:45 (GMT+1)
Gdy założyłem maskę przeciwgazową i wkręciłem ustnik umożliwiający wydychanie dwutlenku węgla, zgodnie z dotychczasowymi obserwacjami pojawiłem się na jakimś polu walki, przypominającym mi poznane ze zdjęć historycznych fronty z pierwszej wojny światowej. Znajdowałem się na przedpolu nieznanych mi wojsk. Biegłem w kierunku okopów, a z odgłosów wnioskuję, że na plecach miałem karabin. Po prawicy, szacuję, że około sto dwadzieścia metrów dalej, widniało działo umieszczone na torach kolejowych. Przede mną dobre kilkanaście okopów, a dalej teren opadał, ale trudno mi teraz ocenić, pod jakim kątem.
Po minięciu szoku adaptacyjnego zacząłem mówić do RPC-PL-009-1 z zamiarem jak najszybszego nawiązania z nim kontaktu. Blake… mogę go tak nazywać? Będzie mi łatwiej… Dzięki. Blake w dotychczasowych eksperymentach negował możliwość istnienia niefizycznej więzi między nim a testerem, dopóki nie znajdował się na łożu śmierci. Nie chcąc powielać błędów poprzednich ingerentów, podjąłem się stwierdzenia faktów przyszłości i natychmiastowego wyjawienia rozwiązania, by wraz z weryfikowaniem moich słów sam się do mnie przekonywał i jak najszybciej podjął działania ratunkowe.
Powiedziałem mu prawdę: zostałem wysłany, by go uratować. Powiedziałem mu o słowach, które usłyszy od tamtego starszego mężczyzny, który potem się zastrzeli; o potężnym klaksonie przy baterii artyleryjskiej; o mgle, wypadku i jego bardzo bolesnej śmierci. Powiedziałem, że jeśli przed atakiem chemicznym nie zrobi tego, co mu każę, będzie za późno i po prostu umrze… po raz ostatni — tego mu nie powiedziałem… Słucham? Tak, liczyłem się z ryzykiem, ale tak tylko dosadnie, jak umiem to zaznaczyć… nie wiedziałem, jak do niego przemówić. Wybrałem wobec tego środki bardzo doraźne; do tego przy każdej okazji wysilałem oczy, szukając jakichkolwiek środków medycznych, które byłyby mu pomocne w nadchodzących kilku minutach.
Gdy wskoczył do okopu, roześmiał się i powiedział, że traci od tego wszystkiego zmysły. Biegł z duszą na ramieniu, a anioły dodawały mu motywacji czy też presji, by nie przestawał przebierać nogami. W momencie, gdy dziadek powiedział, że ogniomistrz biegł do działa, Blake opadł na ziemię. Nie jestem pewien, czy taki miał zamiar, ale uderzył o nią, jakby się wywrócił. Zbliżył się do dziadka i potrząsnął go za ramiona: „Nie mów, że ten od wachty przedpola!”. Dziadek wzruszył ramionami: „A kto inny? Turnera bies by puścił, co by nas straszył?”. W momencie, gdy Blake usiłował powstać z ziemi, rozległ się klakson. Nie powiem; przez chwilę sam byłem zdezorientowany. Nawet nie zauważyłem, jak Blake unosi głowę, by spojrzeć na nadciągające pociski. Pierwszy był smugowy — miał w tamtych kiepskich warunkach oświetlać drogę dla drugiego pocisku, żeby tamten mógł spowodować jak największe zniszczenia. Oczywiście drugi pocisk zawierał mieszaninę gazów bojowych.
Wtedy byłem przekonany, że zawiodłem: Blake albo mi nie zaufał, albo uwierzył w to, że z momentem ataku przepadnie jego możliwość przeżycia, więc się poddał. Zamiast jednak wdawać się w popłoch, zaczął się wycofywać. Powiedziałem, że ma nie wychodzić na przedpole, bo druga strona tylko na to czeka. Teraz będą strzelać do uciekinierów jak do głupich gęsi. Powiedział: „O, Panie! To się dzieje… Proszę, powiedz, co mam robić!”. Kazałem mu wziąć karabin i podejść do pobliskiego blindażu, przestrzelić go i okryć się faszyną, a następnie wejść do transzei i zakopać się pod tym wszystkim. Tunel w transzei zapewniał wspaniałą ochronę przed gazem. Właściwie nie wiem, dlaczego nikt inny z niego nie skorzystał. W połowie tego wszystkiego doszło jednak do błysku — niewielkiego wybuchu, wbrew opinii poprzednich testerów o braku eksplozji. Zaraz po tym całość pokryła mgła. Było za późno, by z tym wszystkim zdążył… a przynajmniej tak przez moment sądziłem.
Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że, o ironio, zostawszy z tyłu, tam, gdzie wcześniejrozmawiał z dziadkiem, podczas rozprzestrzeniania się gazu, uratował sobie życie. To, że przez chwilę… wstrzymał się z biegiem. Widać było, jak wietrzysko zza pleców dmie w to białe świństwo i przeciska je między okopami, ku uciekającym żołnierzom. Nie miałem pojęcia, jak dużo tego może być w jednej malutkiej skorupce pocisku artyleryjskiego. Blake chwilę poprzeklinał pod nosem i próbował zetrzeć z siebie drażniące świństwo, ale w tym stężeniu, na dodatek ciągle malejącym, które przy nas było, nic mu nie groziło. Co najwyżej kilka godzin kaszlu i trudności z oddychaniem, ale nic, z czym nie poradziłaby sobie terapia tlenowa. Powiedziałem mu o ciele sanitariusza i o dwóch zastrzykach z antybiotykami, które powinien sobie zaaplikować, by otworzyć drogi oddechowe. Na tym zakończyła się moja ekspertyza medyczna. Trwaliśmy tak przez jak długo? Proszę? Osiemnaście minut? Powiedziałbym, że dobre pół godziny. Nieważne… Zadawałem pytania, próbując pomóc wam w uzupełnieniu kwestionariusza Blake'a, ale on po prostu trzymał się za głowę, popadając powoli w szok.
W końcu przemówił, gdy substancja się całkowicie rozrzedziła. „Ośmioro” — powiedział — „ośmioro dzieci dzięki tobie nadal ma ojca, kimkolwiek, czymkolwiek jesteś. Nigdy nie będę w stanie się tobie odwdzięczyć”. Powiedziałem, że będziemy kwita, jeśli odpowie mi na kilka pytań. On wtedy… ściągnął maskę i spojrzał w gogle, czyli w moje oczy. Czterdziestoparoletni, biały mężczyzna z brodą, której nie powstydziłby się kapitan okrętu podwodnego. Widziałem, jak za jego plecami, sto metrów dalej, przy dziale, dochodzi do błysku, do eksplozji. Po sekundzie Blake'a przewróciła fala uderzeniowa niosąca pył, piach i zapewne krew oraz części ciała. Ponownie założył maskę i zdjął karabin z pleców. Ruszył ku zrujnowanemu, widniejącemu w oddali działu. Najszybsza droga prowadziła przez przedpole. Wspiął się, a ja krzyczałem, że druga strona tylko na to czeka. Zaczął się śmiać i powiedział, że przecież nie pozwolę mu umrzeć. Wtedy rozbrzmiał odległy wystrzał. Powiedziałbym, że z karabinu wyborowego. Przez dwie, trzy sekundy, nim moje zmysły wróciły do sali badań, wydawało mi się, że wszystko zgasło i ktoś krótko zaklaskał, ale z dostateczną pewnością nie mogę tego ostatniego potwierdzić.
Oświadczenie Głównego Badacza Placówki 005: Eksperyment się powiódł, wobec czego zezwalam na dalsze prowadzenie badań empirycznych w przedmiocie RPC-PL-009 w zakresie ograniczonym, który niedługo uszczegółowię. Informuję także, iż w ciągu najbliższego tygodnia wniosę do przełożonych o powołanie zespołu mającego na celu identyfikację bitwy obserwowanej przez testerów.